Ostatnio Dąbrowa Górnicza pojawia się w mediach (także ogólnopolskich) bardzo często. Niestety w negatywnym kontekście. Chodzi oczywiście o sprawę zawieszenia w jedynym szpitalu w 120-tysięcznym mieście dwóch podstawowych oddziałów – interny i częściowo SOR. Teraz nad szpitalem pojawiła się bardzo realna groźba utraty kontraktu z NFZ, a w konsekwencji olbrzymich problemów finansowych. Niepokojący jest przede wszystkim społeczny wymiar tej sytuacji.
Nic więc dziwnego, że zaniepokojeni mieszkańcy dzwonią, piszą i dopytują swoich radnych o szczegóły. Tymczasem my poza informacjami, które pojawiają się w mediach, czy docierającymi do nas plotkami, nie mamy żadnych informacji. Dlatego też klub radnych PiS postanowił złożyć wniosek o zwołanie sesji nadzwyczajnej. Jako radna niezależna bez wahania się pod nim podpisałam.
Inicjatywa w obecnej sytuacji wydawała mi się jak najbardziej naturalna i pożądana. Co więcej byłam przekonana, że sesja się odbędzie, dlatego odwołałam nawet rodzinny wyjazd na ferie, aby pojawić się na posiedzeniu.
Początkowo udało się zebrać wymaganą liczbę podpisów (7 radnych) niemal bez problemu. Jednak chwilę przed złożeniem dokumentu swoje podpisy wycofali radni: Edward Bober i Renata Solipiwko, z klubu Dąbrowska Wspólnota Samorządowa (dla przypomnienia: wystąpiłam z klubu DWS – Niezależni na styczniowej sesji Rady Miejskiej)
Potem w mediach (http://sosnowiec.wyborcza.pl/sosnowiec/1,93867,19705468,radni-nie-zajeli-sie-szpitalem-bo-sprawa-trafila-na-ministerialny.html#BoxLokSosnLink) Edward Bober tłumaczył, że dotarły do niego informacje o trwających rozmowy na „ministerialnym szczeblu”, a sesja nadzwyczajna mogłaby im tylko zaszkodzić.
Moim zdaniem nowe informacje o szpitalu i to jeszcze dotyczące rozmów z Ministerstwem Zdrowia są kolejnym argumentem ZA zwołaniem sesji nadzwyczajnej, a nie przeciwko. Tym bardziej, że pozostali radni takiej wiedzy, jak radny Bober, nie posiadają.
Posiedzenie jest emitowane w internecie, mieszkańcy mogliby usłyszeć od prezydenta i dyrektora Grzywnowicza jak obecnie wygląda sytuacja ze szpitalem, w jaki sposób planuje się uzupełnić braki kadrowe na zawieszonych oddziałach i jakie są perspektywy zażegnania kłopotów, w które wpadł dąbrowski szpital. Wiem, że tego właśnie oczekują od władz miasta i od nas – radnych.
Zaniepokojenie w mieście jest tak wielkie, że mieszkańcy sami już piszą do wojewody z prośbą o interwencję i rozwiązanie problemu. Otrzymałam nawet do wglądu odpowiedź służb wojewody dotyczącą takiej prośby.
Oto jej fragment: „(…)Wojewoda nie posiada kompetencji do podjęcia działań w zakresie przywrócenia funkcjonowania oddziału chorób wewnętrznych Zagłębiowskiego Centrum Onkologii Szpitala Specjalistycznego im. Sz. Starkiewicza w Dąbrowie Górniczej. Zgodnie z przepisami ustawy o działalności leczniczej za zarządzanie szpitalem odpowiedzialność ponosi jego dyrektor, zaś organem nadzorującym jest podmiot tworzący szpital – w tym przypadku miasto Dąbrowa Górnicza (…).”
W związku z brakiem informacji, ja również odwiedziłam Urząd Wojewódzki, gdzie dopytywałam o możliwości i alternatywy dla naszego szpitala. Usłyszałem, że jedynym rozwiązaniem jest zagwarantowanie oddziałom odpowiedniej ilości personelu.
Tymczasem docierają do mnie sygnały, że z oddziału zwalniają się już nie tylko lekarze, ale i pielęgniarki.
Chcąc uzupełnić wiedzę dotyczącą służby zdrowia, uczestniczyłam niedawno w Kongresie Wyzwań Zdrowotnych w Katowicach. Przyznaję, że tam powszechnie dyskutowano o argumentach, na które powołuje się prezydent i dyrektor Grzywnowicz. Sytuacji w środowisku medycznym jest bardzo trudna i pewnie coraz częściej będziemy mieli do czynienia z podobnymi problemami. Lekarzy jest coraz mniej, w dodatku wielu z nich wyjechało za granicę.
Podczas Kongresu tłumaczono m.in. jak ważne jest umiejętne zarządzanie personelem medycznym i właściwe traktowanie lekarzy i pielęgniarek. Tymczasem w dąbrowskim szpitalu mieliśmy ewidentnie do czynienia z konfliktem, który skończył się odejściem lekarzy.
Przypomnę może, że kłopoty z obsadą lekarską na oddziale wewnętrznym i SOR nie były tajemnicą już od wielu miesięcy. W listopadzie 2015 roku wraz z radną Renatą Solipiwko złożyłyśmy interpelację, dopytując w jaki sposób funkcjonują kluczowe dla mieszkańców szpitalne oddziały, po tym jak wypowiedzenie złożył ordynator i pracujący w nim lekarze. Dyrektor Grzywnowicz mówił nam wówczas, że przyczyną problemów jest konflikt zespołu lekarskiego z ordynatorem. Wkótce pracę miała rozpocząć nowa pani ordynator i tak kłopoty miały się rozwiązać.
W odpowiedzi na tę informację otrzymałyśmy od byłego ordynatora oświadczenie, w którym pisał, że gdyby faktycznie miał konflikt z zespołem, wystarczyłoby go odsunąć od obowiązków.
W dodatku zatrudnienie nowego ordynatora problemu nie rozwiązało. Lekarzy wciąż ubywało. Co więcej nowa pani ordynator sama złożyła wypowiedzenie. Po trzech tygodniach pracy!
Jako radni dowiedzieliśmy się o tym zupełnie przypadkiem. Na jednej z komisji zdrowia zapytałam po prostu, kto obecnie zarządza oddziałem wewnętrznym. Chciałam usłyszeć nazwisko lekarza, a dowiedziałam się, że zanim na dobre zaczął pracę, już z niej zrezygnował.
W kontekście potrzeby umiejętnego zarządzania personelem medycznym, nasuwa się właściwie tylko jeden wniosek. Może warto rozpocząć „leczenie” dąbrowskiego szpitala od usunięcia PRAWDZIWYCH PRZYCZYN kłopotów, a nie ich skutków?