Tajna narada czy imieniny radnego, czyli jak radni „pracują” nad problemem opłaty adiacenckiej – Katarzyna Zagajska

Tajna narada czy imieniny radnego, czyli jak radni „pracują” nad problemem opłaty adiacenckiej

Rażące naruszenie prawa, czyli losy prezydenckiej uchwały
21 marca, 2018
Życzenia Wielkanocne
29 marca, 2018

Tajna narada czy imieniny radnego, czyli jak radni „pracują” nad problemem opłaty adiacenckiej

Za nami pełna emocji, skandaliczna sesja Rady Miejskiej. Piszę „pełna emocji”, bo z braku merytorycznych argumentów prezydent Zbigniew Podraza, Agnieszka Pasternak, przewodnicząca Rady Miejskiej i sprzyjający stronie prezydenckiej radni uciekają się już do ośmieszania mojej osoby, obrzydliwych sugestii, łamania regulaminu, wyłączania mi mikrofonu, starając się mnie zdyskredytować w oczach mieszkańców i zdeprecjonować moje zaangażowanie w temacie opłaty adiacenckiej.

Choć od prezydenta-lekarza usłyszałam, że jestem chora, ale tajemnica lekarska zobowiązuje go do tego, żeby nie mówić o szczegółach (o bardziej obrzydliwe i niegodziwe zagranie z ust doświadczonego polityka, samorządowca, medyka, który powinien być wzorem i autorytetem, chyba trudno!), choć przewodnicząca Pasternak sugeruje mi, że powinnam być zupełnie gdzie indziej, a Krystyna Szaniawska, najstarsza radna i wieloletni pedagog, podjudza mnie do użycia siekiery i pozabijania osób, które mają inne zdanie od mojego, nie żałuję swojej pracy i energii włożonej w ten temat.

 

Dla Was liczy się argument siły, nie wiedzy

Koleżanki i Koledzy!

To najbardziej prymitywne zagrania, o jakie nie posądzałabym ludzi z takim doświadczeniem. Wiem, że boicie się profesjonalnej wiedzy, merytorycznych argumentów i konfrontacji z ekspertami. Wiem, że prezydent miał na marcowej sesji chyba najsłabsze ze swoich wystąpień w politycznej karierze. Patrząc jak kompletnie nieprzygotowany czyta z kartki informacje, które zapewne ktoś inny wcześniej sporządził, pomyślałam nawet, że może brak zrozumienia moich argumentów, wynika po prostu z braku wiedzy i niechęci do jej pogłębiania.

Wiem też, że jesteście grupą polityków, która nie zadaje sobie trudu, by wiedzieć więcej w temacie  opłaty adiacenckiej niż musi. Prezydent ma wokół siebie większość radnych, którzy po prostu przegłosują wszystko, co trzeba będzie i kiedy trzeba będzie. Nie argument wiedzy, ale argument politycznej siły ma tu niestety znaczenie.

Jednak wsparcie, jakie płynie do mnie od mieszkańców, telefony, maile, wiadomości na Facebooku, że wciąż kibicują w walce o zniesienie opłaty adiacenckiej w mieście, dodają mi otuchy. Mieszkańcy nie dają się nabierać na próby dyskredytacji i tanie zagrania wobec mnie!

Jak Państwo zapewne pamiętają, prezydent Podraza, który jeszcze kilka tygodni temu, w ogóle nie widział problemu opłaty adiacenckiej, ściągając ją od mieszkańców, niespodziewanie uaktywnił się i zmienił poglądy w tej sprawie. Brawo! Kłopot tylko w tym, że stało się to tuż po tym, jak wraz z Jerzym Reszke i Grzegorzem Jaszczurą złożyliśmy projekty uchwały, które miały szansę raz na zawsze rozwiązać problem opłaty adiacenckiej w Dąbrowie Górniczej.

Tu przypomnę, jak było dokładnie: http://www.katarzynazagajska.pl/prezydencki-upor-czyli-czy-to-juz-koniec-problemu-oplaty-adiacenckiej-dodano-28-02-2018/

Ten sam prezydent, który do tej  pory zatrudnia 10 osób w najbardziej chyba rozbudowanej jednostce urzędu miejskiego, czyli Biurze Opłat Adiacenckich, ten sam, który tylko w tegorocznym budżecie zaplanował 250 000 złotych wpływów z tego tytułu, wreszcie ten sam, który nie reagował dotąd na prośby, wnioski i petycje mieszkańców, uznał, że chce cofnąć czas i znieść całkowicie opłatę adiacencką, zwracając nawet mieszkańcom wszystkie pobrane dotąd pieniądze.

Zmiana poglądów, do których faktycznie Zbigniew Podraza ma prawo to jedno. Druga rzecz, że choćbyśmy mieli najczystsze intencje i jak najszerszy gest, prawa wstecz zmienić nie możemy. Zbigniew Podraza wie o tym doskonale.

Niezrażony kompletnie elementarnymi zasadami prawa, prezydent pisze uchwałę, zwołuje sesję nadzwyczajną, blokuje nasze projekty uchwał, a przegłosowaną jednogłośnie uchwałę wysyła jeszcze tego samego dnia do wojewody.

Oczywiście stanowisko wojewody może być tylko jedno. Uchwała Rady Miejskiej jest unieważniona z uwagi na rażące naruszenie zapisów prawa. Dokładnie sprawę opisałam tu:

http://www.katarzynazagajska.pl/razace-naruszenie-prawa-czyli-losy-prezydenckiej-uchwaly-dodano-21-03-2018/

 

Najsłabsze wystąpienie w politycznej karierze prezydenta

Zbigniew Podraza jest oburzony szybkim działaniem nadzoru prawnego wojewody śląskiego, ale sam nie czeka i na sesję w dniu 28 marca projekt uchwały w sprawie wniesienia skargi na decyzję wojewody jest już gotowy. Tymczasem nasze projekty, leżące już niemal ponad miesiąc w Biurze Rady Miejskiej umieszczono na samym końcu porządku obrad.

Dla nas był to również wystarczająco długi okres czasu, abyśmy my, jako wnioskodawcy chcieli wnieść autopoprawkę. Sami znaleźliśmy w tym okresie lepsze rozwiązania, które zapewniałoby zmianę stawki opłaty adiacenckiej (obecnie jest to 50% albo 3% wzrostu wartości nieruchomości) na stawkę 1%.

O tym skąd wynika to zróżnicowanie stawek można doczytać tu:

http://www.katarzynazagajska.pl/mozna-wcale-nie-znaczy-trzeba-czyli-rzecz-o-oplacie-adiacenckiej-dodano-13-02-2018/

Wskazany przez nas 1% to stawka symboliczna, której urzędnikom nie opłaca się egzekwować. Koszt jej obsługi, prowadzenia operatów szacunkowych i inne jest wyższy niż przewidywane wpływy.

Kiedy więc sesja Rady Miejskiej zaczęła się, Grzegorz Jaszczura zawnioskował, aby porządek obrad zmienić. Uważaliśmy, że to nasze projekty powinny być pierwsze, nie zaś skarga do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Nasze propozycje rozwiązania problemu opłaty adiacenckiej czekały już wystarczająco długo na uwagę dąbrowskiego samorządu. Niestety jak można się było spodziewać, większość radnych naszego stanowiska nie poparła i porządek obrad został uchwalony w pierwotnej formie.

Obrady z sesji Rady Miejskiej warto obejrzeć sobie w dowolnej chwili:

Tu dostępna jest ostatnia sesja: http://obrady.dabrowa-gornicza.pl/archiwum.php?rok=2018&dzien=2018_03_28

Prezydent zaprezentował swój projekt radnym i choć było to właśnie najsłabsze wystąpienie Zbigniewa Podrazy, odkąd obserwuję dąbrowski samorząd i uczestniczę w jego pracach – to przyznam szczerze mam cichą satysfakcję.

 

Tak się prowadzi obrady?

O ile prezentując nam projekt zniesienia opłaty adiacenckiej prezydent miał tylko jeden przykład na działanie prawa wstecz i to w dodatku dotyczący zupełnie innych zagadnień, o tyle tu już pojawiły się przypadki innych miast. Muszę nawet pochwalić Zbigniewa Podrazę, że moja nauka nie poszła w las i włożono nieco pracy w odszukanie i odwołanie się do podobnych przypadków w historii samorządu. Cieszę się również, że mogłam pomóc, bo wiele z tych argumentów było już przytoczonych w moich wystąpieniach (m.in. Tychy, Jastrzębie Zdrój).

Prawda jest jednak taka, że wciąż mamy przed WSA minimalne szanse. Trudno będzie miastu przeforsować argument, że całkowita likwidacja opłaty adiacenckiej w mieście (również wstecz) jest podyktowana szeroko pojętym publicznym interesem. Problem w ocenie prawnej ma raczej charakter lokalny i jednostkowy.

Niestety nie dane mi było wyrazić swojej opinii na temat, o który walczę od lat, bo kiedy prezydent skończył prezentować swój projekt uchwały, w mgnieniu oka przewodnicząca Pasternak zawnioskowała o przyjęcie uchwały bez dyskusji, co oczywiście zostało przez większość radnych przegłosowane. Nie wiemy więc, czy skarga jest już gotowa do złożenia i tylko czekała na uchwałę radnych, kto ją będzie przygotowywał, jakich użyje argumentów. Nic. Kompletnie nic.

Za projektem uchwały nie głosował jedynie Edward Bober, który oświadczył, że był przygotowany, że poprze propozycje grupy radnych, czyli nasze.

Protestowaliśmy głośno i z oburzeniem, ale bez rezultatu. Takim stylem prowadzenia obrad przez przewodniczącą Pasternak oburzony był senator Grabowski, który przygląda się dąbrowskiej sprawie opłaty adiacenckiej. Podczas sesji siedział nawet obok mnie. Korzystając z okazji, chciałabym podkreślić, że senator Grabowski miał bardzo merytoryczne i trafne wstąpienie podczas sesji.

Relację senatora Grabowskiego można przeczytać na Facecbooku: https://www.facebook.com/arkadiusz.j.grabowski/posts/2024705424241553

Podczas sesji senator miał okazję jeszcze kilkakrotnie „zdziwić się”, w jaki sposób traktuje się radnych. Dyskredytowanie, odbieranie głosu i wyłączanie mikrofonu to niestety nasz dąbrowski „chleb powszedni”. Co za każdym razem podkreślam z ogromnym żalem.

Tak naprawdę jednak niespodzianki dopiero nas czekały. Pracy nad uchwałami, zawartymi w porządku obrad było sporo. Kiedy Jerzy Reszke zaprezentował naszą autopoprawkę wraz z argumentami, okazało się, że najprawdopodobniej pokrzyżowaliśmy już z góry ustalone plany „prezydenckich” radnych, którzy, jak się możemy tylko domyśleć, chcieli odrzucić nasze projekty, argumentując m.in. że rada nie może unieważniać własnych uchwał. Tego m.in. dotyczyła nasza autopoprawka, a poza tym merytorycznie projekty uchwał były identyczne.

 

W poszukiwaniu zaginionych radnych

Kiedy ogłoszono przerwę, większość radnych wyszła z sali sesyjnej. Gdy wyznaczony przez przewodniczącą czas przerwy dobiegł końca, grupy, która wyszła, nadal nie było.

Postanowiłam, że poszukam zaginionych radnych, przewodniczącej Rady Miejskiej i prezydenta. Nie było ich w sali obrad, nie było w sekretariacie przewodniczącej. Dziś śmieję się, że całe szczęście, że regularnie jeżdżę na rolkach, bo dzięki temu mam dobrą kondycję i mogłam sobie pozwolić na te poszukiwania w ogromnym gmachu dąbrowskiego „pentagonu”.

Zaginionych samorządowców znalazłam również dzięki temu, że jako radna mam kartę wstępu na ostatnie piętra urzędu (przeciętny mieszkaniec, zaniepokojony losem władz miasta nie miałby takiej szansy – co mówię oczywiście z ironią. Zawsze śmieszył mnie i martwił ten system zabezpieczeń władzy przed mieszkańcami).

Usłyszałam, że w sali narad koło gabinetu prezydenta Podrazy toczy się rozmowa w sprawie naszych projektów uchwał i wiedziałam, że znalazłam już zaginionych. Weszłam do sali i okazało się, że są tu nie tylko radni klubu dawnego SLD, ale również członkowie TPDG. Co więcej radny Robert Kazimirski tłumaczył, że są to jego imieniny i nie jestem zaproszona.

Film można obejrzeć tu:

https://www.youtube.com/watch?v=biRCBu223qE&feature=youtu.be

Usłyszałam też, że nie mam prawa tu przebywać, wypraszano mnie z sali. Jak to możliwe, że część radnych siedzi sobie w godzinach pracy urzędu i rady miejskiej (przerwa w obradach dobiegła już końca) z prezydentem i albo omawia projekty uchwał (dlaczego nie dyskutowano o tym na sali, skoro to tak istotne?) albo świętuje imieniny jednego z radnych (według deklaracji samego zainteresowanego)?

Dla mnie ta sytuacja to po prostu skandal!

Jestem taką samą radną, składałam takie samo ślubowanie, mam te same obowiązki i te same prawa.

Przewodnicząca udała się na salę sesyjną, na  której nie było prawie nikogo i po prostu ogłosiła przerwę (w przerwie?!?). To już kolejny przypadek złamania regulaminu pracy Rady Miejskiej. Nie wspomnę o kompletnym braku szacunku do radnych, którzy nie znajdują się w „wybranym” gronie.

Dla nas prezydent nie znajdzie czasu, nie wyjaśni, nie ustali wspólnego stanowiska, nie podyskutuje, nie poinformuje. A jak trzeba, sesję dla wybranych przeniesie się do sali narad! Powtórzę raz jeszcze: skandal!

 

Dla jednych cola, dla drugich woda

Jednocześnie mieszkańcy zauważyli, że radny Żmudka ładuje sobie na sali sesyjnej swój prywatny telefon komórkowy. W kontekście imienin radnego Kazimierskiego, łazienki w Urzędzie Miejskim, czy nawet dostępu do coca-coli to naprawdę zaczyna przypominać prywatny folwark za pieniądze mieszkańców. Tych samych, którzy płacą po kilka-kilkanaście tysięcy opłaty adiacenckiej.

Przypomnijmy, że w tym samym czasie pozostała część radnych siedzi i czeka na sali sesyjnej w pełnej gotowości do pracy. Tu nikt nas colą nie częstuje. Jest tylko woda.

Po przerwie atmosfera wcale nie było lepsza. To ja prezentowałam projekt uchwały dotyczący  apelu do prezydenta, by odstąpił od egzekwowania od mieszkańców opłaty adiacenckiej. Przygotowaliśmy go na wypadek, gdyby plan z obniżeniem stawki adiacenckiej do poziomu 1% się nie powiódł.

Miałam ze sobą na sesji trzy olbrzymie torby materiałów, które zgromadziłam, pracując nad tematem opłaty adiacenckiej (eksperci, z którymi współpracuję w tym zakresie już namawiają mnie na doktorat. Zobaczymy, co z tego wyniknie). Zabrałam większość z nich ze sobą na mównicę. To już nie spodobało się radnym i przewodniczącej Pasternak. Usłyszałam, że nie ma takiej potrzeby ani tyle czasu na wystąpienia. Przewodnicząca zapomniała najwyraźniej, że jestem wnioskodawczynią projektu i zgodnie ze statutem nie mam ograniczeń czasowych przy wystąpieniach w tym zakresie.

 

Chcę patrzeć w oczy radnym

Z kolei radnym, którzy próbowali wytrącić mnie z równowagi, kiedy szłam na mównicę odpowiedziałam, że chcę patrzeć im w oczy, gdy będę argumentować, dlaczego powinni glosować za projektem uchwały ws. apelu do prezydenta.

Co powiedziałam? Że bardzo żałuję, że prezydent jako lekarz nie potrafił się dotąd wykazać zrozumieniem dla ludzkiej krzywdy. Że publicznie głosi, że każdy z przypadków opłaty adiacenckiej jest rozpatrywany indywidualnie, a tymczasem nie umiał zdobyć się na gest, by jednej z mieszkanek, która opiekuje się schorowanym dzieckiem, rozbić należności na maksymalnie 10 rat (zaproponowano mieszkance jedynie 5 rat). Że mieszkańcy czują się oszukani, bo kiedy na pięknych, profesjonalnych ulotkach i banerach była mowa o korzyściach z nowoczesnej kanalizacji, nikt nie wspominał o zagrożeniach i olbrzymich kosztach, jakie będę musieli ponieść. Wszystko wskazuje na to, że już wtedy urzędnicy dobrze wiedzieli, co szykuje się w mieście. Wreszcie, że gdy prezydent mówi o 8 przypadkach umorzeń postępowań dot. opłaty adiacenckiej, zapomniał dodać, że przypadki te dotyczyły działek rolnych, wobec których wszczęto procedurę (chyba z rozpędu).

Mówiłam też, że docierają do mnie sygnały od mieszkańców, o tym, że panie z Biura Opłat Adiacenckich potrafią na miejscu policzyć ludziom prognozowane koszty odwołań do SKO, sądów, sporządzenia operatów szacunkowych. Dziwnym trafem, gdy do zapłaty jest 3500 tysiąca złotych, koszty szacowane są w przybliżeniu na 3500 zł. Gdy przychodzi mieszkaniec i pyta o radę, czy ma się odwoływać, od decyzji, na której wyliczono mu 5700 zł, koszty odwołania panie kalkują na ok. 5700 zł. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy wynagrodzenie urzędników zatrudnionych w Biurze Opłat Adiacenckich nie jest prowizyjne, skoro tak zależy im na ściągalności tych należności?!?

Oczywiście nie mogliśmy liczyć na wsparcie podczas głosowania nad naszymi projektami.

Potem nawet ciężko było mi uzyskać głos w punkcie, gdzie można wygłaszać oświadczenia. Przewodnicząca unikała, jak mogła przekazania mi mikrofonu. Udało mi się ostatecznie złożyć oficjalnie życzenia świąteczne. Najpierw skierowałam je do mieszkańców, ale życzyłam również prezydentowi i radnym, by święta były dla nich czasem odmiany i momentem refleksji, jak należy działać dla mieszkańców i w obronie ich interesów.

 

Co będzie dalej?

Chciałabym, żeby Państwo zrozumieli z czego wynika to całe zamieszenia. Jak to trafnie określił radny Reszke: prezydent wplątuje wszystkich w swoją grę, której celem wcale nie jest pomoc mieszkańcom w rozwiązaniu problemów, a jedynie gra polityczna (nie może być przecież tak, że grupa radnych nie z tej strony sceny politycznej co trzeba, miała konstruktywne propozycje na rozwiązanie palących w mieście kwestii). My jednak na tę grę się nie zgadzamy i protestujemy głośno i na szczęście, przy wsparciu mieszkańców!

Co będzie dalej? Jestem w kontakcie z prawnikami i ekspertami z zakresu opłaty adiacenckiej (profesorze Cymerman serdecznie dziękuję za wsparcie merytoryczne i godziny rozmów!). Wiem też, że istnieją instrumenty, które pozwalają odwoływać się od wydanych decyzji w zakresie opłaty adiacenckiej także w sytuacji, gdy została ona już zapłacona. Będę Państwu pomagać z pewnością w tym temacie w miarę swoich możliwości.

Dziękuję za wszystkie głosy wsparcia i miłe telefony. Pojawiają się nawet wpisy, dopingujące mnie, żebym startowała na prezydenta Dąbrowy Górniczej. Biorąc pod uwagę moje zaangażowanie, pracowitość, naturę społecznikowską i wrażliwość na ludzką krzywdę faktycznie mam wrażenie, że nadawałabym się do tego lepiej niż prezydent-lekarz, który już dawno zamknął się na problemy mieszkańców.

Z poważaniem

Katarzyna Zagajska